czwartek, 3 marca 2016

Prolog

Gabinet Jego Wysokości Clarksona Schreave był urządzony po spartańsku. Biurko, dwie szafy do przechowywania dokumentów i trzy krzesła. Brakowało jakichkolwiek obrazów, zdjęć czy nawet butelki koniaku. Clarkson wyrzucił z tego pokoju wszystko, co mogłoby oderwać go od pracy.
To była jedna z tych rzeczy, które Solveig najbardziej w nim lubiła.
Nigdy nie byli prawdziwymi przyjaciółmi, choć znali się od dziecka, ale tworzyli zgrany zespół, gdy wymagała tego sytuacja. Norwegioszwecja i Illea od lat były krajami sojuszniczymi, i żadnemu z nich nie zależało na zmianie tego statusu. Owszem, zdarzały im się zażarte negocjacje, ale ostatecznie zawsze potrafili osiągnąć konsensus, korzystny dla obu stron. O ile tylko nikt się nie wtrącał do tych rozmów.
Podsunął jej krzesło, gdy tylko weszli do środka. Nawet jeśli bywał zimny i cyniczny to doskonale przyswoił sobie wszystkie lekcje etykiety. 
 – I co sądzisz o przyjęciu powitalnym? – spytał, zajmując swoje miejsce za biurkiem. Zwlekała chwilę z odpowiedzią, dobierając w myślach odpowiednie słowa.
 – Było zaskakująco tłoczno jak na wasze standardy.
 – Doskonale wiedziałaś, że jesteśmy w środku Eliminacji, gdy zawiadamiałaś o swojej wizycie. Spodziewałaś się, że Maxon podejmie decyzję w ciągu trzech dni?
On podejmie? – Uniosła lekko brwi. – Nie powiesz mi, że nie masz już swojej faworytki. A ja, jak doskonale wiesz, ufam bardziej twojemu osądowi niż decyzjom twojego syna. Byłoby mi bardzo przykro, gdyby miało się to zmienić.
 – Maxon bywa uparty, ale na pewno posłucha głosu rozsądku, gdy przyjdzie właściwa pora – uciął zdecydowanie Clarkson. Napięcie wyczuwalne w jego głosie zaintrygowało Solveig. Czyżby książę próbował się wyrwać spod ojcowskiej pieczy? – Mam nadzieję, że żadna z tych dziewczyn się wam nie naprzykrzała.
 – Trzymały się z daleka. Søren stwierdził, że najwyraźniej się ciebie boją i wolą chichotać po kątach niż słuchać dyskusji o polityce.
 – Twojemu mężowi zdarza się powiedzieć coś mądrego.
 – Przekażę mu twoje wyrazy uznania – westchnęła głęboko. – Eliminacje to wasze wewnętrzne sprawy i nie zamierzam kwestionować twoich metod. Jednakże na pewno rozumiesz mój niepokój i zainteresowanie. Mnie również zależy, aby księżniczką Illei została odpowiednia dziewczyna.
 – Żadna z nich mnie nie zachwyca. – Skrzywił się na samą myśl. – Ale część z nich jest już teraz uwielbiana przez ludzi, a jedna może nam pomóc zażegnać konflikt w Nowej Azji. Mamy z Maxonem wiele do przemyślenia, ale nie pozwolę, aby to zaszkodziło naszym stosunkom z twoim krajem. Nie martw się, żadna z tych dziewczyn nie ma nawet ułamka ambicji politycznej. Ładne sukienki i pozowanie do zdjęć to wszystko, czego chcą od życia.
 – Szkoda. To oznacza, że po twojej abdykacji zostanę pozbawiona wartościowych partnerów w negocjacjach z Illeą. Z całym szacunkiem.
Odpowiedziało jej milczenie. Clarkson był od niej dwa lata młodszy, ale w tej chwili wydawał się starszy o całe milenia. Illea była w rozsypce, stała na krawędzi wojny domowej, z rebeliantami czającymi się tuż za murami pałacu, a on samodzielnie próbował zapobiec tej nieuchronnej katastrofie. Czasami nawet mu współczuła. Zwłaszcza, że jego syn bardziej mu przeszkadzał niż pomagał.
 – Przedstawienie musi trwać – odezwała się w końcu. – Skoro twój lud tak pragnie romantycznych igrzysk, dawaj mu je. Niech Maxon wybierze nadobną pannę zrodzoną wśród poddanych i niech mają bajowy ślub, który uświetnią goście z czterech stron świata - zawiesiła na chwilę głos. – Ale gdyby coś poszło nie tak... Cóż, wżenienie się w rodzinę królewską nigdy nie było gwarancją nieśmiertelności. Baśnie nie zawsze kończą się szczęśliwie, a królowym zdarza się chorować.
 – Sugerujesz...
 – Niczego nie sugeruję. Wiesz doskonale jak bardzo brzydzę się przemocą. – Przez twarz Clarksona przebiegł cień uśmiechu.
 – Czasem się zastanawiam czy jesteś najokrutniejszą czy też najświętszą osobą, jaką znam.
 – Stoję w idealnym rozkroku, co nie jest takie łatwe, gdy nosi się szpilki. – Posłała mu jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. – Też powinieneś spróbować.
 – Wątpię, aby twoje buty na mnie pasowały. – Odchrząknął, wracając do poważnego tonu. – Niewiele mi da, jeśli żona Maxona zejdzie z tego świata przed urodzeniem dziecka. Będziemy musieli zaczynać wtedy wszystko od początku, oczywiście po odpowiednio długiej żałobie. Nie mam tyle czasu, Solveig.
 – Ale kto mówi o drugich Eliminacjach? – Pokręciła głową, nie kryjąc zawodu. – Moja Britta lubi Maxona i od dziecka była przyuczana do roli księżniczki. Na pewno nie zawaha się przed przyleceniem do Illei, aby pocieszyć przyjaciela. Ludzie dostaną swoją kolejną bajkę, a twój syn kompetentną partnerkę. Eliminacje są częścią waszej tradycji, tak samo jak małżeństwa z członkami mojej rodziny.
Clarkson analizował jej słowa, stukając palcami o blat biurka, a ona nie zamierzała go pośpieszać. Im więcej czasu mu dawała tym większa była szansa na to, że przychyli się do jej propozycji.
 – Nie powiem, aby małżeństwo Maxona i Britty nie przeszło mi nigdy przez myśl – odparł ze spokojem. – Nie zamierzam zawierać teraz żadnych umów, Solveig, ani dawać ci nadziei. Byłbym głupcem, gdybym się teraz zgodził... I gdybym od razu odrzucił twoją łaskawą ofertę. Ta rozmowa zostanie tylko pomiędzy nami, w tym czterech ścianach, ale – ściszył głos do szeptu – byłbym zobowiązany, gdybyś wstrzymała się z ogłaszaniem zaręczyn swojej córki.
  – Możesz na mnie liczyć. Mam wystarczająco dużo pracy przy organizowaniu ślubów starszej dwójki. Ich siostra na pewno nie obrazi się, jeśli będzie musiała poczekać na swoją kolej rok czy dwa.
 – Trzy – poprawił ją. – Pamiętaj o ewentualnej żałobie.
 – Zawsze powtarzałam, że dwadzieścia lat to piękny wiek na zamążpójście. – Wstała, poprawiając marszczony materiał spódnicy. Dostała dokładnie to, po co przyjechała. – Rozmowy z tobą zawsze mnie cieszą, ale na dzisiaj chyba wystarczy. Twoja urocza żona zaproponowała mi, abym dołączyła do niej i do dziewcząt jutro na porannej herbatce w Komnacie Dam. Nie chciałabym jej urazić.
 – Jestem przekonany, że będziecie się doskonale bawić. – Skinął jej głową. – Dobranoc, Solveig. Interesy z tobą to przyjemność.
 – Dobranoc, Clarksonie. – Dygnęła uprzejmie, po czym opuściła jego gabinet.
Do tematu Eliminacji już nie wrócili.

~*~

  – Odpowiedział ci?
  Solveig spojrzała spod półprzymkniętych na swojego męża. Søren powstrzymywał swoją ciekawość przez cały tydzień ich pobytu w Illei - oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ściany miały uszy. A skoro oni nie mieli problemów, aby opłacać szpiegów w pałacu Clarksona to władcy innych krajów czy nawet rebelianci na pewno robili to samo. Teraz jednak znajdowali się na pokładzie swojego prywatnego samolotu i byli w połowie drogi do domu. Mogli pozwolić sobie na chwilę szczerości.
  – Nie jednoznacznie. Ale znam go wystarczająco długo, aby wiedzieć, że zapalił się do tego pomysłu. Podejrzewam, że im dłużej będzie przebywał z gromadą nastolatek w pałacu tym chętniej zwróci się ku starym, sprawdzonym sposobom.
 – Rozumiem. Chociaż nadal mam zastrzeżenia. Maxon nie jest odpowiednim partnerem dla Britty. To taka inteligentna dziewczyna...
  Solveig westchnęła głęboko. Søren był księciem duńskim zanim został jej księciem małżonkiem i doskonale rozumiał meandry aranżowanych małżeństw. Ich zresztą nie było takie złe. Mieli czwórkę dzieci i pozwalali sobie nawzajem na drobne miłostki - tak długo jak pozostawały one w czterech ścianach pałacu w Sztokholmie, czy rezydencji myśliwskiej przy dawnej szwedzko-fińskiej granicy. Czasem jednak budził się w nim niepoprawny romantyk, a Britta była jego oczkiem w głowie, ukochaną córeczką, której przychyliłby nieba. Zazwyczaj nie miała nic przeciwko temu lekkiemu rozpieszczaniu, ale nie mogła pozwolić, aby jego słabość przysłoniła interesy ich kraju.
 – Właśnie dlatego, kochanie. Jest inteligentna, oczytana, zna języki i odziedziczyła po nas talent do lawirowania między obozami politycznymi. A Maxon wdał się w swoją matkę. Woli zostać zdominowany niż dominować.
 – Pewnie masz rację – wbił wzrok w chmury widoczne za oknem. – Zresztą, to jeszcze nic pewnego, prawda? Clarkson na pewno znajdzie synowi odpowiednią kandydatkę. Taką, którą będzie umiał urobić albo chociaż kontrolować.
 – Miejmy nadzieję. – Uścisnęła jego dłoń, a on odwzajemnił ten drobny, czuły gest. – Tak długo jak Clarkson zasiada na tronie nie musimy się aż tak bardzo zamartwiać sojuszem z Illeą. A gdy przyjdzie czas Maxona... Będziemy gotowi.
 – Ty zawsze jesteś gotowa. Na wszystko. – Uśmiechnęła się, słysząc pochwałę. Po prawie dwudziestu latach małżeństwa takie słowa nadal ją uszczęśliwiały.
  Kilka miesięcy później, stojąc nad grobem Clarksona Schreave, przeklinała w myślał swoją głupotę i krótkowzroczność. Zgrzytała zębami widząc jak Amerika Singer zajmuje tron królowej Amberly. I przysięgała wszystkim znanym sobie Bogom, że już nigdy nie więcej nie pozwoli sobie na taki błąd w ocenie.
  Maxon był młody i, co tu ukrywać, głupi. W chwili słabości na pewno z chęcią zwróci się do dobrotliwej ciotki z północy Europy. Musiała być tylko cierpliwa i czekać. Choćby i kolejne dwadzieścia lat.